Poranek na wsi
Mam swój rytuał, którego nie zamieniłabym na żaden inny. Jajka zbierane są zawsze wieczorem, układane w koszyku, żeby rano czekały na mnie. O świcie rozpalam w westfalce. Płomień powoli ożywia kuchnię, żeliwne fajerki zaczynają pachnieć ciepłem i wspomnieniem dawnych domów. Lubię ten dźwięk ognia i trzaskającego drewna – jest jak muzyka, która mówi: dzień się zaczyna, ale bez pośpiechu.
W tym czasie kroję warzywa — pomidory, paprykę, ogórki, rzodkiewki awokado, cebulkę, kilka listków sałaty lub rukoli. Polewam je dobrą oliwą z oliwek z ziołami z ogródka, szczyptę soli i pieprzu. To taki mój wstęp do śniadania – kolory, zapachy i pierwsze smaki dnia.
Potem przychodzi pora na jajecznicę. Nie lubię, gdy jajka są zbyt mocno ścięte, więc mieszam je tylko delikatnie – tak, by przypominały jajka na miękko. Zawsze z grzybami które kocham. Dziś z prawdziwkami – aromatycznymi, pachnącymi lasem, podsmażonymi wcześniej na maśle. Każdy kęs to połączenie prostoty i luksusu natury.
Na talerzu nie może zabraknąć mojego chleba żytniego – trzyfazowego, na zakwasie, który dojrzewa dwa dni. Chrupiąca skórka, głęboki zapach, miękki środek – taki chleb smakuje tylko wtedy, gdy samemu się na niego czeka.
A do tego wszystkiego – złote mleko. Ciepłe, gęste, z kurkumą, imbirem, cynamonem, goździkami, papryką i szczyptą pieprzu. Prawdziwa poranna rozgrzewka, która budzi ciało i uspokaja myśli.
Tak wygląda mój poranek: ogień w piecu, zapach chleba, jajka z własnego kurnika i cisza, którą przerywa tylko tykanie starego zegara.
Tik, tak, tik, tak płyną powolnie sekundy.
Już nie połykam w biegu jak kiedyś, gdy latałam. Patrząc z wyrzutem na każdą mijającą minutę.
W tej pracy nie można się było spóźnić. Samolot nie poczeka, poleci ktoś inny.
Przyszedł czas na spokój i uważność.
W takich chwilach człowiek naprawdę czuje, że żyje blisko tego, co prawdziwe.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz